Z definicji każdy “pierwszy raz” może się zdarzyć tylko raz, prawda? A nam się właśnie – podczas zimowej wyprawy na Północ – pierwszy raz zdarzył cały tydzień, że jeden pierwszy raz gonił kolejny. I tak w kategorii pierwszych razów ta wyprawa znalazła się w czołówce naszych najlepszych wypraw. Bo co może być lepszego od tego dreszczyku i szeroko otwartych oczu, które pierwszym razom towarzyszą…
1. Pierwsza jazda psim zaprzęgiem
Baaa, żeby tylko jazda… Powożenie! Okazuje się, że każdy może z powodzeniem powozić chyżym zaprzęgiem husky! (oczywiście, jeśli się przejdzie szkolenie w jurcie, założy niebieski kombinezon i zapamięta, że nigdy-przenigdy nie można wypuścić z rąk uchwytów). Strasznie tej wyprawy nie mogliśmy się doczekać i wcale a wcale nas nie zawiodła. Po krótkim przeszkoleniu przez team Bearhill Husky ruszyliśmy przez tundrę, a później już mknęliśmy po zamarzniętym jeziorze, aż nam oczy łzawiły od pędu i radości. Pieski w pędzie raz po raz zajadały śnieg, albo podgryzały siebie nawzajem. Kiedyś w taki sposób ruszymy gdzieś dalej.

Laponia. Przygotowania do wyprawy psimi zaprzęgami.

Laponia. Psy już gotowe, my też.
2. Pierwsza sauna
To się tyczy naszych dziewczynek, bo my, czyli pierwsze pokolenie Merecz On The Go, już gdzieś tam kiedyś raz czy dwa sauny zażywaliśmy, jednak właśnie dopiero w Finlandii sauna nas do siebie przekonała. I chyba zdarzyło się to właśnie za sprawą naszych dzieci, które miały z tym wiele uciechy. No i okoliczności sprzyjały, bo saunę mieliśmy tu w każdym hotelu, więc żal byłoby nie spróbować. I szczerze nie wierzyliśmy, że nasze rozgrzane dziewczynki wejdą później pod lodowaty prysznic, tymczasem one się prześcigały w tym, kto puści sobie zimniejszą wodę. Brrrr? To było wow i LOL! 🙂
Sauna to w Finlandii to jeden z elementów higieny i każdy Fin ponoć zażywa jej co najmniej raz w tygodniu.
Nie wiem czy wiecie, ale Finlandia bezkonkurencyjnie prowadzi w ilości saun umieszczając je w każdym mieszkaniu, pokoju hotelowym czy klubie fitness. Na 5,3 miliona osób przypada tu 3,3 miliona saun.
3. Pierwsza zorza polarna
Zorzę bardzo chcieliśmy zobaczyć. Władowaliśmy sobie w komórki i laptopa aplikacje typu Aurora Alert i Aurora Forecast i już na kilka dni przed sprawdzaliśmy, jak to się zapowiada… Zapowiadało się, zapowiadało, a jak już na Północy wylądowaliśmy i w niebo po zmroku spojrzeliśmy, to zobaczyliśmy… chmury, chmury, chmury. I tak to się potwierdziło, że Aurora (aurora borealis) to “kapryśna pani”, jak o niej piszą, bo jak nie chmury, to słaba aktywność magnetyczna Ziemi lub zbyt niski poziom aktywności słonecznej. Lecz gdy nasze aplikacje pokazywały w nocy, że choć dwa z tych trzech czynników sprzyjają, pakował Ojciec-Merecz do samochodu sprzęt i ruszał drogą na północ w lasy jak najdalej od świateł cywilizacji na polowanie, jak to tam mówią “Świateł Północy”. I zobaczył! (choć tylko z daleka i przez chwilę i nawet nie zdążył cyknąć porządnej fotki) o pierwszej w nocy zadziwiający taniec zielonych świateł tuż nad północnym horyzontem. Ale doświadczenie jest, czego reszta rodziny szczerze mu zazdrości i już planuje kolejną podróż, by w pełni tego doświadczyć.
4. Pierwsze spotkanie ze Świętym…
Nawet nie było dużej kolejki. Mikołaj swoich gości przyjmował indywidualnie, żeby z każdym mógł sobie pogawędzić. W środku oczywiście była choinka i biurko, na którym piętrzyły się stosy listów od dzieci. I wiecie co? On wszystko wiedział. Pokazywał nam na swoim telefonie zdjęcia z polskich zakątków. Malinka stwierdziła, że brodę to miał doklejaną (a jak nie brodę, to przynajmniej wąsy), ale nic dziwnego, przecież nie można w nieskończoność nosić takiej brody. Na pewno mu się już znudziła. Dla nas wyglądała na prawdziwą. Poza tym Mikołaj to spoko koleś. Spotkanie bardzo przyjemne.

5. Pierwsze zaliczone koło podbiegunowe
I tu wiele nie trzeba dodawać, bo jak wiecie Święty Mikołaj mieszka na kole podbiegunowym. Ma tam biuro, pocztę, stajnie reniferów… A my… po prostu przekroczyliśmy wyraźnie wyznaczoną Linię Koła Podbiegunowego i oficjalnie znaleźliśmy się na terenie Arktyki! Stoi tam wielki bałwan i choinka. A później już wielokrotnie w ciągu tych kilku dni przekraczaliśmy równoleżnik 66º33’07” północnej szerokości (ot choćby na ww. rajd husky czy poszukiwanie zorzy).

6. Pierwsza podróż lodołamaczem
Nasz pierwszy lodołamacz? Statek jak statek, wydawało się, niewielki, z żelaza i stali (a na dodatek, mimo że rzecz miała miejsce w helsinskim porcie wyprodukowany w Stoczni Gdyńskiej). Ale jak już ruszył… Staliśmy z Malinką na dziobie i zastanawialiśmy się, czy wpłyniemy na krę, którą właśnie widzimy. Była tylko jedna. Po chwili było ich już całe mnóstwo… I wbił się nasz niepozorny z pozoru statek z chrzęstem i chrobotem w lodowe pole i przedzieraliśmy się przez nie, płynąc na wyspę Suomenlinna. Mocne.
TAM:






Z POWROTEM:




7. Pierwszy spacer po zamarzniętym Bałtyku
A było to w Helsinkach. Finowie wydeptali tu już swoje szlaki. Oni nie tylko spacerują po zamarzniętych akwenach wodnych, oni też jeżdżą tu na rowerach, czy ponoć – gdy mróz długo ostro trzyma – nawet samochodami. Z początku wchodziliśmy na lód z pewną dozą niepewności, od dzieciństwa bowiem mamy wpajane jakie to jest niebezpieczne, ale gdy zobaczyliśmy jak powszechne jest to tutaj, przełamaliśmy się. I był to jeden z najfajniejszych naszych dni ever, konkretnie pół dnia.


FInlandia. Helsinki. Spacer po jednej z niezliczonych zatok Bałtyku.




8. Pierwszy śledź z ziemniakami
A zdarzyło się nam go zjeść w ludowej gospodzie w Tallinnie jako jeden ze sztandarowych przykładów narodowej kuchni estońskiej. Osobiście uwielbiam śledzika, ale, żeby z ziemniakami? Szczerze, jakoś to nie wchodzi.

Śledź z ziemniakami. Estonia. Tallinn.
Tyle by było z naszych pierwszych razów, które udało nam się przypomnieć. O wszystkim niebawem będziemy jeszcze w szczegółach opowiadać, a dociekliwych już teraz zapraszamy na naszego Instagrama, a i na YouTubie niebawem też się coś pewnie pojawi.
My do krajów północy z pewnością jeszcze wrócimy. A tymczasem przesyłamy gorące całusy wszystkim tym, którzy nam w wyprawie po trochu pomogli: Keen Polska, Visit Tallinn, Helsinki Card oraz BearHill Husky. Thank you!
Bardzo fajny wpis, takie psy w domu mieć to tylko pozazdrościć Finom 😀 U mnie w bloku nie ma szans, na takiego harta 😛 Choć jak to się mówi dla chcącego nic trudnego 😀