Pierścień Kerry, Droga Dzikiego Atlantyku, Szlak Grobli Olbrzyma – już nazwy tras drogowych w różnych częściach Irlandii i Irlandii Północnej pachną magią i przygodą! Nieprzypadkowo „Gra o Tron” i „Gwiezdne Wojny” to właśnie tu odnalazły swoje ziemskie wcielenia. To kraina magiczna, gdzie wystarczy stanąć z aparatem, a natychmiast rozpościera się tęcza… 🙂
Wiedzieliśmy o zieleni, o bujnej zdrowej przyrodzie, o targanym Atlantykiem klifowym wybrzeżu, o zamkach, i o tym, że James Joyce był z Dublina, a IRA z Belfastu. I że elfy w książkach i filmach mówią po irlandzku. I to wystarczyło, żeby wsiąść do – irlandzkiego nota bene – Ryanaira i po trzech godzinach lotu wylądować na obrzeżach stolicy Republiki Irlandii.

Pomoc naukowa, jaką przygotowałam jeszcze PRZED podróżą! No bo jak się ma 10 dni, 1500 km, kilkadziesiąt wytypowanych miejsc i auto pełne dzieci, to trzeba to jednak ogarnąć przed. Do skonstruowania takiego planu w formie obrazka potrzeba: google maps, trpiadvisora, booking.com, rentalcars.com i… powerpointa 🙂
Powyższy plan udało nam się zrealizować w mniej więcej… 144 procentach! 🙂 Bo wprawdzie najpierw ze względu na pogodę wypadły Wyspy Skelligs, potem na Aranach zamieniliśmy wyspę Inishmore na miej turystyczną Inis Oírr, a w Belfaście zabrakło nam już czasu na Ulster Folk and Transport Museum, ale za to po drodze odkryliśmy w zamian kilka innych fantastycznych miejsc, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. I o ile sporo prawdy jest w amerykańskim powiedzonku, że „żaden plan nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością”, o tyle akurat nam wyszło to na dobre!
Poniżej dzielimy się tym, co chronologicznie, geograficznie (i wow-wow-mama-patrz!!!-wrażeniowo) przeżyliśmy podczas tych 10 dni. Ale przed lekturą serdecznie zapraszamy na projekcję dwóch króciutkich filmików zrealizowanych ciekawą techniką (jeden latającą kamerą, drugi złożony jest wyłącznie z fotografii!), które – mamy nadzieję – zaostrzą podróżniczy apetyt naszych czytelników na… Irlandię! (a w konsekwencji, także na artykuł o niej w kolejnych akapitach poniżej!) 🙂
[uwaga, żeby uruchomić filmiki, należy nacisnąć ikonkę strzałki ‚play’ na środku obrazków poniżej; miłego oglądania! 🙂 ]
Ha, polataliśmy, obejrzeliśmy to i owo z lotu ptaka, no to teraz dla odmiany tysiące zdjęć złożonych w nasz mereczowy Irish timelapse:
Mamy nadzieję, że filmiki Wam się spodobały i macie ochotę na więcej Irlandii. Zapraszamy na relację dzień-po-dniu i wow!-po-wow! z naszej 10-dniowej wyprawy dookoła Zielonej Wyspy! Jako się rzekło, zaczęło się w Dublinie…
Dublin kocha z wzajemnością
Choć mieszka tu ponad milion ludzi (i drugie tyle na przedmieściach), to chodzi się po Dublinie, jak po sympatycznym i przytulnym miasteczku. Zabudowa jest niewysoka, mostki, uliczki, drewniane frontony pubów i sklepów, ładne szyldy, dużo parków, kamienne średniowieczne klimaty, muzyka i gwar uśmiechniętych głosów. I najsmaczniejszy falafel w Europie pod Christ Church! (Podziękowania dla kuzyna Jacka za park St Stephan’s Green i anegdotkę o iglicy the Spire – przytoczymy ją w osobnym artykule poświęconym Dublinowi – stayed tuned! 🙂 ) Aha, gdy będziecie szli przez stare miasto i miniecie Irish Whisky Museum, to zobaczycie przed sobą niepozorną drewnianą furtę. Nie możecie nie przestąpić jej progu! Wejdźcie, a znajdziecie się w krainie zgoła jak z Hogwartu! To rozległy kampus Trinity College najstarszej uczelni na Wyspie. Wiekowe, ładne budynki uniwersytetu stanowią klimatyczną ramę do wrażeń, jakie niewątpliwie zrobi na was wizyta w uniwersyteckiej bibliotece (6,5 milionów staroksiągu!), a szczególnie w wysokiej, dwukondygnacyjnej i mocno hogwartowej sali Long Room! (to nasza okładka!). Koniecznie rzućcie też okiem na niezwykle iluminowane legendarne księgi Book of Kells.

A już trzy automobilowe godziny na południowy zachód od Dublina znajduje się…
Ring of Kerry – kraina z opowieści fantasy
„Pierścień Kerry” to dla nas (póki co) najpiękniejsza trasa krajobrazowa świata! Stuosiemdziesięciokilometrowa kręta droga prowadzi nas dookoła półwyspu Iveragh przez różnorodne krajobrazowo-przyrodnicze klimaty – góry, doliny, wsie, miasteczka, ale przede wszystkim pełne skalistych wysp i przylądków nie-praw-do-po-dob-ne wybrzeże. Można to „kółeczko” przejechać nawet w jeden dzień, ale lepiej na to przeznaczyć dwa, trzy, a nawet trzydzieści trzy. Tradycyjnie rusza się z malowniczego miasteczka Killarney nad jeziorem Lough Leane (najczęściej spod zamku Ross, choć akurat my ruszyliśmy spod pizzerii Apache 😉 i wjeżdża na teren Parku Narodowego Killarney, a dalej to już… obrośnięte zielenią kamienne zamki, zameczki i zamczyska nad jeziorami, między górami, na plażach i klifach… Wszędzie wzdłuż dróg kolorowe kwiaty, wszędzie widoki zapierające dech w piersiach – czy to masyw górski z najwyższym szczytem na wyspie Carrauntoohil (1035 m n.p.m.), czy to Wyspa Valentia, na którą dotarł pierwszy podmorski kabel telegraficzny z Ameryki, na którą można wjechać mostem w urokliwej, kolorowej osadzie rybackiej Portmagee, skąd odpływają stateczki na Wyspy Skellig, gdzie kręcono najnowsze Gwiezdne Wojny (to tu Rey odnalazła Luke’a Skywalkera!).




Zaczarowani ruszyliśmy zachodnim wybrzeżem na północ w kierunku prastarej krainy, zwanej…
Burren – kraina kamienia
Jak Irlandia długa i szeroka, na artefakty z czasów kamienia łupanego i gładzonego można się natknąć co i rusz (w tabelce na Wikipedii jest wyliczonych blisko tysiąc usystematyzowanych monumentów neolitycznych, a wspomina się tam także o drugim tysiącu jeszcze nieskatalogowanych). A myśmy się z tym unikalnym na świecie faktem zetknęli właśnie wśród kamiennych krajobrazów Burren, regionu na zachodnim wybrzeżu. Co tam zobaczyliśmy? A zobaczyliśmy Poulnabrone dolmen, czyli niesamowity grobowiec portalowy datowany na 4200 do 2900 lat przed naszą erą! Wtedy postawiono tych kilka wielotonowych płaskich płyt kamiennych jeden na kilku innych i tak sobie stoją przez tysiące lat do dziś! Niesamowite to doznanie tak sobie na to z bliska patrzeć, a wyobraźnia pracuje. A myśmy mieli wyjątkowe doświadczenie, bo dojechaliśmy tam o zachodzie słońca i w tym świetle szczególnie magicznie to wyglądało. O Poulnabrone piszemy w osobnym artykule, a teraz o drugim miejscu, z którego słynie nie tylko Burren, ale i cała Irlandia – chodzi oczywiście o Klify Moheru! Wbrew naszym domorosłym teoriom nie pochodzi nazwa tych niezwykłych klifów od wełny na berety, ale od starożytnej twierdzy, która tam kiedyś stała. A o tych klifach moglibyśmy godzinami (i zrobimy to w osobnym artykule), tu napiszemy tylko, że wrażenie jest przestrzenne, piorunujące, niezapomniane – widzi się wiele kilometrów linii brzegowej meandrujących pionowych ścian wysokich na niemal 200 metrów! A mieliśmy je okazje oglądać i z lądu, i z morza, gdy wracaliśmy stateczkiem z rejsu do położonej kilka kilometrów od Klifów…


Inis Oírr – wyspiarska kraina tysiąca murków
A popłynęliśmy tam po pierwsze dla morskiej przygody, a po drugie dla unikalnych krajobrazów Wysp Aran. Bo Inis Oírr jest jedną z trzech wysp tego archipelagu (pozostałe to Inis More and Inis Meadhóin, gdzie słowo „inis’ w języku irlandzkim oznacza ‘wyspę’). Na Inis Oírr (irl. „Wyspa Wschodnia”) płynie się pół godziny z portu w Doolin. A płynie się przygodowo, bo zdrowo huśta i fale z pianą rozbijają się o dziób stateczku. Malina i Tosia szalały, im strasznie się takie rodeo po falach (niekiedy wysokich na kilka pięter) podobało! Warto się tam wybrać, bo mimo że wyspa jest niewielka (3 km na 3 km) ciekawych miejsc nie brakuje. Bo mamy tu i ruiny wczesnośredniowiecznego zamku, prehistoryczny kopiec-grobowiec Cnoc Raithní z 1500 r. p.n.e., klimatyczny cmentarzyk na wzgórzu, a na nim… podziemną odkrywkę archeologiczną z odkopanym kościołem). Myśmy najwięcej czasu spędzili na kamiennej plaży na wschodnim brzegu, gdzie znajduje się wrak wyrzuconego w 1960 roku na brzeg parowego traulera MV Plassy. Bardzo charakterystyczną cechą krajobrazu i Wysp Arran, i Irlandii zachodniej są kamienne murki oddzielające poszczególne działki. Ciągną się kilometrami, a na zagrodzonych terenach pasą się owce i krowy.



Przybiwszy po rejsie do brzegu, pognaliśmy na północ do kolejnej magicznej krainy Irlandii, a mianowicie do…
Sligo – kraina Yeats‘a (i geologicznych wybryków)
Kilkanaście kilometrów na północ od miasta Sligo krajobraz robi się jakiś taki zupełnie nieeuropejski, bo trochę jak z Monument Valley w Utah (tyle że na zielono), a to głównie przez górotwór niezwykły zwany Benbulbin (często spotyka się także pisownię „Ben Bulben”). Ukształtowany tak w okresie lodowcowym, przyciąga wzrok, zachwyca, jakoś naturalnie skłania ku refleksjom… Dookoła zieleń, wzgórza, lasy niczym z Tolkiena… No baśniowo tu jest, poetycznie. Może też dlatego, że nieomal u podnóża Benbulbina leży wioska Drumcliff, a w niej cmentarzyk, a na nim William Butler Yeats w grobie. Uważany za jednego z największych poetów ever, WBY stworzył wiersz pt. „Under Ben Bulben”, gdzie napisał, że pod Benbulbinem leży wioska Drumcliff, a w niej cmentarzyk, a na nim William Butler Yeats! 🙂 No wieszcz po prostu! (dla ciekawych oryginalny tekst: poetryfoundation.org/poems/43298/under-ben-bulben). Ponieważ literacka chluba Irlandii i całej ludzkości tam się urodziła, całe życie niemal spacerowała i tworzyła, a następnie – zgodnie z proroctwem z wiersza – spoczęła, całą tę krainę nazywa się Yeats Country.


A już pół godziny Szlakiem Dzikiego Atlantyku na północ warto zboczyć na samo wybrzeże, na półwysep Mullaghmore, gdzie oczy cieszy niezwykły widok fal rozbijających się o skały, które wchodzą w ocean pod kątem, to trochę tak, jakby ziemia się przechyliła. Zresztą… w gruncie (nomen omen) rzeczy przecież właśnie się przechyliła! 😉
Nacieszywszy oczy tą niecodzienną perspektywą, ruszyliśmy na północ i nie zbaczając już ani w lewo, ani w prawo (gdzie wzdłuż drogi przebiega granica państwowa z Irlandią Północną) po godzince z hakiem dotarliśmy w klimaty jak z Tolkiena…
Glenveagh – kraina po drugiej stronie tęczy
Góry i płaskowyże Parku Narodowego Glenveagh to gotowa sceneria do finału Hobbita, gdzie bohaterowie zmagali się pod, na i wewnątrz Góry Erebor. Tutaj najwyższa góra nazywa się Mount Errigal – też jak z mowy Starszego Ludu 🙂 – i ma magiczne moce. Mianowicie o zachodzie słońca robi się złota. A jak ma się takie szczęście jak my, to jako bonus nad górą rozpościera się tęcza! 🙂 – pełne 180 i to podwójne! W Parku jest też fajny zamek i jezioro. I teraz najmagiczniejsze – z tej krainy Tolkiena do krainy Gry o Tron jest tylko kilka machnięć skrzydłami lecącego smoka!



Causaway Coastal Route, czyli kraina Westeros w realu
Granicy jako takiej nie dostrzegliśmy, po prostu w pewnym momencie na rondach i rondkach na znakach ‘ustąp pierwszeństwa’ zamiast słowa „YIELD” zaczęło się pojawiać „GIVE WAY” – i to był znak (sic!), że opuściliśmy terytorium Republiki Irlandii i jesteśmy w Irlandii Północnej – części Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii (co widać, bo jak chyba nigdzie, tyle tu brytyjskich flag wisi, gdzie się da). O naszych przygodach i perypetiach w Ulsterze piszemy szeroko w osobnym artykule (w przygotowaniu), tutaj jednak wytłumaczymy się szybko, skąd to Westeros w podtytule. No więc stąd, że niemała część zdjęć do serialu „Gra o Tron” była, jest – i jeszcze przez jeden sezon – będzie kręcona właśnie w plenerach i studiach w Irlandii Północnej. I tak się składa, że te miejsca leżą niemal dokładnie wzdłuż trasy krajobrazowej zwanej Causaway Coastal Route. My zaczęliśmy od Mussanden Temple, w realu to pozostałości po niezwykłym projekcie architektonicznym szalonego magnata na krawędzi klifu górującego nad siedmiomilową plażą, a w serialu kraina Stannisa Beratheona. Dalej dotarliśmy do Dunseverick Castle – w serialu to miejsce lądowania armii Wysp Żelaznych pod wodzą nieustraszonej Yary w pobliżu Winterfell. Zresztą Żelazne Wyspy leżą sobie, jak gdyby nigdy nic, tak ze dwa kilometry dalej wybrzeżem na wschód – w rybackiej wiosce Ballintoy Harbour. Nieco dalej rzecz dla miłośników mocnych przeżyć – most linowy Carrick-a-Rede, na którym w serialu stary król Grayjoy zginął z rąk brata. A my śmignęliśmy tym mostem nad 30-metrową przepaścią podziwiać klify. Tego dnia popędziliśmy jeszcze do Dark Hedges, niemal mistycznej alei starych buków, których korony splatają się tak nieprawdopodobnie, że tworzą coś na kształt żywego sklepienia katedry – nic dziwnego, że znalazła się także w Grze o Tron.


To oczywiście nie wszystko, ale więcej o korelacji Gra o Tron – Irlandia piszemy w osobnym artykule (w przygotowaniu). Tu na koniec wyróżnimy jeszcze tylko wizytę w miejscu dla Irlandii ikonicznym, zwanym…
Grobla Olbrzyma, czyli kraina… olbrzyma 😉
Kilkadziesiąt tysięcy bazaltowych słupów o przekroju ośmiokąta to jak przekonują naukowcy efekt naturalnych zmagań różnych sił geologicznych z czasów, gdy jeszcze buchały tu wulkany. Ale jak to!? – woła mistyczna część naszej natury, jak Natura stworzyła coś takiego, to to musi być magia po prostu. Magiczna jest ta Grobla Olbrzyma i tak unikalna, że znalazła się na liście światowego przyrodniczego dziedzictwa UNESCO. Też o tym warto napisać i przeczytać osobno (artykuł w przygotowaniu)…


Belfast – kraina Titanica
Jeszcze nie tak dawno stolica Irlandii Północnej była miejscem do życia niełatwym ze względu na wybuchowe (dosłownie) konflikty targające tym portowym miastem. Ale dziś, no cóż, to całkiem fajne miasto, może trochę hałaśliwe i średniozwarte, ale z ładnym ratuszem (City Hall można zwiedzać od piwnic po strych i wieżycę), starym zamkiem, ale przede wszystkim z dzielnicą zwaną Titanic Quarter. Tak, owszem, chodzi o tego Titanica! Bo to właśnie w miejscowej stoczni ponad sto lat temu powstał najsłynniejszy bodaj statek wszech czasów. A z historią jego budowy oraz tragicznej pierwszej i ostatniej wojaży można się naprawdę dogłębnie zapoznać w niezwykłym muzeum stojącym vis a vis miejsca, gdzie Titanica zbudowano. Titanic Belfast – tak po prostu nazywa się to muzeum i mieści się w zjawiskowym budynku, zbudowanym kilka lat temu po to, żeby ściągnąć setki turystów rocznie. I ściąga. I słusznie! Interaktywne, multimedialne ekspozycje pokazują rozwój dziewiętnastowiecznego przemysłu stoczniowego i samego Belfastu, a następnie całą drogę RMS Titanic – od planów, przez budowę, aż do spotkania z górą lodową. Muzeum znajduje się na terenie byłej stoczni, pełnej ciekawych industrialnych zakamarków, w które można się zapuścić elektrycznym „pociągiem”. Tuż obok muzeum znajdują się Titanic Studios, czyli filmowe hale produkcyjne, w których kręcone jest gros scen „Gry o Tron”. Zajrzeliśmy do środka z nadzieją napatoczenia się na Jona Snow, ale widzieliśmy głównie gigantyczne zielone ekrany i elementy scenografii. I tak fajnie 🙂


Monasterboice – kraina celtyckich krzyży
Jeden z dwóch najlepiej zachowanych tzw. wysokich krzyży w Irlandii nazywa się Muiredach, ma 5,5 m i jest wzorcowym przykładem chrześcijańskiego krzyża celtyckiego. Czteroramienny krzyż umieszczony jest w okręgu, który odnosi się do przedchrześcijańskich celtyckich wianków (ruta), a szerzej był jednym z najstarszych indoeuropejskich symboli solarnych. Mimo przedchrześcijańskiego pochodzenia, kościół zaakceptował krzyże celtyckie jako symbole chrześcijańskie, bo co miał zrobić 🙂 Krzyż w Monasterboice pochodzi najprawdopodobniej z IX wieku, a może jest i starszy. Jak na takiego staruszka, jest w świetnej formie – można na nim obejrzeć wyrzeźbione sceny biblijne. Krzyż obecnie stoi na terenie starego cmentarzyka, w towarzystwie dwóch jeszcze innych, nieco mniejszych i nie tak dobrze zachowanych wysokich krzyży celtyckich. Są tam też ruinki dwóch średniowiecznych kościółków, ale największym konkurentem dla krzyża Muiredacha w kategorii robienia wrażenia jest niemal 30-metrowa kamienna wieża Cloigtheach. Ma ponad tysiąc lat, a stoi całkiem prosto 😉 Kiedyś służyła jako schronienie przed najazdem Wikingów, po prostu, gdy zadęły trąby alarmowe, cała wioska pakowała się do takiej wieży z zapasami i czekała, aż najeźdźcy sobie odpuszczą i pójdą. W dniach pokoju wieża pełniła rolę dzwonnicy. Wieże jak ta były we wczesnym średniowieczu irlandzką specjalnością. Szacuje się, że było ich na Wyspie ok 120, z czego 20 stoi do dziś (ponadto dwie takie wieże zbudowano w Szkocji i jedną na Wyspie Man).
Obejrzawszy i obfilmowawszy Monasterboice, ruszyliśmy na południe w kierunku…
Meath – kraina mega magalitycznych grobowców
Wschód Irlandii, między Belfastem a Dublinem to z archeologicznego, historycznego i podróżniczego punktu widzenia ziemie of the Living Dead 🙂 I nie chodzi tu oczywiście o zombie, ale o to, że grobowce stawiane w przez ostatnie kilkadziesiąt wieków oddane zostały żywym pod ogląd i refleksję historyczną. Dba się tu o nie i hołubi, bo są dziedzictwem tych ziem.
Najstarsze zabytki obejrzeć można w Brú na Bóinne, którą można by nazwać „krainą mega megalityczną” 🙂 Na całym tym ogromnym terenie (ponad 700 ha), który jest wpisany na listę kulturowego Światowego Dziedzictwa UNESCO znajduje się czterdzieści kopców sprzed 5000 lat. Spośród nich trzy wyróżniają się szczególnie – to wielkie grobowce tzw. korytarzowe Newgrange, Knowth and Dowth. Dwa pierwsze można odwiedzić, a do pierwszego nawet wleźć do środka! Żeby wejść na teren grobowców, trzeba mieć bilet, który można kupić jedynie w Visitor Center. Samochody więc zostawia się na parkingu, a przeszedłszy ładnym wiszącym mostkiem rzekę Boyne, przesiada się do autobusów, które krążą kilkukilometrowymi trasami pomiędzy Newgrange i Knowth. Niesamowite są to budowle, szczególnie Newgrange, do którego można wejść wąskim korytarzem (wyłącznie z przewodnikiem) i poczuć na własnej skórze 5000 lat historii. Grobowce, zbudowane tak perfekcyjne, że jest w nich suchutko, są o tysiąc lat starsze od egipskich piramid, a nawet o pół tysiąca od kręgu w Stonehenge (co wyjątkowo cieszy Irlandczyków). Zachwycają świetnie zachowane ryty w kształcie spirali, w tym jeden unikalny przedstawiający trzy spirale w harmonii, ten symbol znany jest na świecie jako jedna z kilku ikon Irlandii.



A nieopodal, także nad rzeką Boynne, znajduje się miejsce zwane Hill of Slane, gdzie obecnie na zielonym wzgórzu cieszy oczy otoczony kamiennym murkiem cmentarzyk, na nim ruiny średniowiecznego kościoła z wieżą, a obok ruiny klasztoru. Całość wygląda nie-praw-do-po-dob-nie malowniczo, bo leży na uboczu, na wzgórzu obrośniętym najzieleńszą chyba trawą świata. A jak jest i trawa, i łąki, to w Irlandii nie może zabraknąć też krów. Krajobraz iście bajkowy, szczególnie z góry (polecamy rzut oka na nasz filmik z drona). I na tym wzgórzu zachowały się pamiątki po czasach megalitycznych, a w V wieku przebywał sam Św. Patryk.

A kilkanaście kilometrów na południe wspiąć się można na inne wzgórze, o znacznie dłuższej historii – Hill of Tara. Przypuszcza się, że z tego wzgórza tzw. Wysocy Królowie Irlandii władali wyspą (albo jej częścią) od czasów megalitycznych, przez epokę żelaza, aż do XII wieku naszej ery. Najstarsze zabytki pochodzą z piątego tysiąclecia p.n.e. Do dziś na szczycie wzgórza znajduje się głaz zwany Lia Fáil, czyli Kamień Przeznaczenia, na którym koronowano prehistorycznych władców Irlandii. Rzuciwszy okiem z powietrza, musimy przyznać, że niesamowicie i wręcz mistycznie wyglądają wały ziemne, które pozostały po budowlach wznoszonych tu od 50 wieków!

Jak widzicie 10 dni na podróż dookoła Irlandii daje szansę poczuć klimat tej niezwykłej Wyspy! Mamy nadzieję, że – tak jak my – polubiliście Irlandię i może, kto wie, pewnego dnia postanowicie się wybrać do krainy… tysiąca krain!
Tá súil againn go mbainfidh tú taitneamh as Éirinn! 🙂
A że „Lubimy te filmy, które już znamy” („Rejs”), no to może…
A gdybyście teraz, już po lekturze artykułu, mieli ochotę na ponowne rzucenie okiem na filmiki, które nakręciliśmy w Irlandii i przypomnienie sobie, jak tych kilkanaście wybranych najpiękniejszych miejsc Irlandii wygląda z lotu ptaka lub na animowanych zdjęciach, to bardzo proszę – nic nas bardziej nie ucieszy! 🙂 Miłego oglądania!
No i ponownie filmik, którego realizacja i finalny efekt artystyczny dały nam ogromną satysfakcję.
(Przypominamy – film zrobiony jest w całości z robionych jedna po drugiej fotografii! 🙂
Nie wiem ile czasu spędziliście w Irlandii bo tak wciągnęły mnie zdjęcia i te niesamowite miejsca, że jakoś to umknęło mojej uwagi. Irlandia to dla mnie soczysta zieleń, strome klify i kamienne budowle. Bardzo chętnie bym się tam wybrała a Wy jeszcze do tego tak przekonywająco zachęcacie:) Piękne zdjęcia!
Magda, to jest w tytule: Irlandia w 10 dni. Cieszymy się, że Ci się podobało. Irlandia naprawdę nas pochłonęła, i o ile nie leje to wspaniałe miejsce żeby odpocząć. Buziaki 🙂
wybieram się do Irlandii w wakacje. Mam nadzieję , że uda mi się chociaż troszkę zobaczyć tego pieknego kraju. Bardzo ładny wpis i super zdjęcia. Pozdrawiam